piątek, 9 maja 2008

... ktoś, przy kim mogę być sobą ...

W niedzielę, jak zawsze, byłam w kościele… Osiem uderzeń kościelnego zegara i dźwięk dzwonków - znak, że rozpoczyna się Msza Święta... Z zakrystii wychodzi dwóch młodych ministrantów, a za nimi... ON... Wyprostowany, uśmiechnięty i wyluzowany... Jak zwykle zaspany, trochę rozczochrany... Czyli cały ON, taki, jakiego przyzwyczajona byłam zwykle widywać... Taki, jakiego znałam najlepiej... Twój głos spośród wielu – jeden/to tak oczywiste… Ktoś zapyta, co czuję teraz, kiedy GO widzę? Mam być szczera? Będę, jak zawsze... Sama nie wiem... Nie powiem, że kocham, bo niebo by zadrżało… Przecież ja nigdy nie wiedziałam tak naprawdę, co do NIEGO czuję, nigdy nie potrafiłam tego jednoznacznie nazwać... I tak mi zostało do teraz... Żadnych zmian –żadnej konkretyzacji... Tyle tylko, że są to inne uczucia niż pięć miesięcy temu... Z jednej strony czuję smutek, że oboje porzuciliśmy tą znajomość, że pozwoliliśmy jej tak po prostu obumrzeć i zniknąć... Ja nie chcę wiele… Bądź mym przyjacielem…Mam też trochę żalu do NIEGO, za to, że w ogóle nie reagował na moje próby odnowienia kontaktu... (Może ON też ma do mnie żal, za tą studniówkę[?], bo sprawa nadal nie wyjaśniona... Wcale MU nie zabraniam, ma prawo mieć żal, bo to nie było do końca fair z mojej strony...) A z drugiej strony czuję pewnego rodzaju ulgę (bo radością tego chyba nazwać nie mogę)... Ulgę, że już nie muszę się o NIEGO martwić, bać się o NIEGO w różnych sytuacjach... Chociaż nigdy mi to za bardzo nie przeszkadzało, to jednak powoli mnie niszczyło... Wywierało destrukcyjny wpływ na moje nerwy, myśli... Bo wtedy byłam jakby opętana przez JEGO osobę... Na własne życzenie... Non stop myślałam o tym, co robi, co u NIEGO, czy nic MU nie jest... A teraz? Wyleczyłam się z tej obsesji na JEGO punkcie (tak, to już było jak obsesja...), wpadając w inne "opętanie"... Bo teraz o A. się martwię, o A. boję się w różnych sytuacjach... Nie ma chwili bym nie myślała o Tobie, nie ma nocy bym nie widziała Cię w snach. Ale to jest zdrowe, bo Jego kocham... I wiem, że nie jest to jednostronne... Bo On też mnie kocha, martwi się o mnie, troszczy... Jest Ktoś, przy kim mogę być sobą. Mogę opowiadać o moich marzeniach, pragnieniach i nadziejach, a także o zwariowanych pomysłach… Mogę być szczęśliwa i nieszczęśliwa, pewna siebie i zupełnie z siebie niezadowolona. Nie muszę wkładać maski, lecz mogę być taka, jaka naprawdę jestem… Farciara ze mnie... :] Tylko czemu tak długo nie byliśmy razem? Jak to być mogło, że Ona i On osobno przez tyle lat? Żyli nie z sobą, lecz całkiem obok... no jak? Jak to się mogło stać? Ale teraz już naprawiamy ten błąd i wiem, że to najlepsze, co mogło mnie w życiu spotkać…

A teraz temat też jak najbardziej na czasie… Matura A.D.2008… ;) W poniedziałek mój pierwszy poważny egzamin… Matura z polskiego, rozszerzona… Jak zwykle zawaliłam pewnie test, ale wszyscy stwierdzili, że poryty był jak nigdy… A tematy? Takie sobie… Pierwszy odpadł w przedbiegach, bo był Mrożek, czyli groteska i parabola… Blee… =/ Więc pisałam drugi… „Rola słów w relacjach międzyludzkich. Analizując i interpretując fragment powieści Kamień na kamieniu Wiesława Myśliwskiego i wiersz Tadeusza Różewicza Słowa zwróć uwagę na przedstawione sytuacje i sposoby kreowania podmiotu mówiącego.” Rozpisałam się trochę, brakło mi miejsca i musiałam pisać w brudnopisie… Wyszło mi około pięciu stron a4… Ciekawe czy wszystko na temat… :P Zobaczymy w czerwcu…

We wtorek stresu część druga… Angielski, na szczęście podstawowy… Uważam, że poszło mi tak w miarę… Strasznie stresujące było tylko siedzenie w pierwszej ławce, przed komisją… Było takie średnio trudne… W jednej słuchance tylko niewiele zrozumiałam, bo strasznie bełkotali... Więc trochę postrzelałam, ale mam nadzieję, że dobrze…

W środę matury odsłona trzecia… Tym razem WOS, rozszerzony… Poszło mi średnio, nawet bardzo średnio… Chociaż porównania czy było trudne nie mam, bo to był pierwszy arkusz, który rozwiązywałam w całości… ;) Ale osoby ze społeczno – prawnego mówiły, że było zaje*iście trudne… No cóż, może i tak ;) W końcu oni są dobrzy z WOSu, bardzo dobrzy… Ale najlepsze w tym wszystkim było to, że miałam fantastyczny komfort psychiczny… Żadnego stresu, żadnej presji, że MUSZĘ zdać… Rewelacja!

Teraz już tylko trzy egzaminy przede mną… Pisemna matma (14 maja) i ustny angielski (21 maja) i polski (28maja)… Kciuki nadal jak najbardziej wskazane… :) Z góry dziękuję…

______________________

Gratuluję tym, którzy wytrwali do końca tej notki… Przepraszam, że tak długo przynudzałam, ale musiałam się „wygadać”… To i tak nie wszystko, co miałam do powiedzenia, ale resztę lepiej będzie jak przemilczę… I zostawię tylko dla siebie… Pozdrawiam majowo! ;* Trzymajcie się… Do napisania w kolejnej notce… Ahoj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz