piątek, 1 lutego 2008

... znikłam w tym złotym pocałunku …

Ostatnio obiecałam Aniołeczkowi relację ze studniówki, więc słowa dotrzymam i podzielę się przeżyciem ze wszystkimi… Chciałam, żeby ta notka była wyjątkowa, tak jak wyjątkowa była noc, którą przeżyłam… Ale wątpię, żeby wyszło z tego coś innego niż zwykle… Mimo to zapraszam do czytania…
Zacznę nietypowo, bo od łez… Łzy przed studniówką niemożliwe? A jednak… W nocy z piątku na sobotę
dopadła mnie rozpacz przedstudniówkowa… Jak jakaś nienormalna wariatka przeryczałam chyba z północy… A dwie godziny to na pewno… Durnoctwo totalne, wiem! A powód? Bałam się i wcale nie chciałam iść na tą studniówkę… Nawet myśl, że mój A. będzie tam ze mną niezbyt pomagała… Dodawała otuchy, owszem… Ale i tak bałam się, że coś nie wyjdzie, że coś się spieprzy albo rozwali… Nie wiem, jakoś tak… W sobotę impreza rozpoczęła się kilka minut po 19… Jednak zanim to nastąpiło byłam chodzącą galaretą… Trzęsłam się cała i byłam kłębkiem nerwów… Nawet to, że A. mnie przytulał nie spowodowało ukojenia nerwów… Ale potem było wszystko tak, jak miało być… Polonez wyszedł genialnie… Wszyscy wyprostowani, uśmiechnięci, równiutko tańczyli… Ja się nie pomyliłam w podziękowaniu, tylko strasznie mi się nogi trzęsły… (Mam nadzieję, że nie będzie tego widać na filmie… ;) Walc z szanowną dyrekcją i wychowawczyniami był dostojny i idealny… Cała oficjalna część wyszła świetnie… Zresztą jak cała impreza… Balowaliśmy do 5.15… Non stop byłam z A., więc było super… Nasza druga, wspólna noc, która była cudowna… Dziękuję Ci za nią Skarbie… ;* Tej nocy padły między nami dwa magiczne słowa, po raz pierwszy prosto w oczy… „Kocham Cię” przypieczętowane pocałunkiem było niesamowicie przejmujące… „Ten pocałunek pachniał jak rozgryziona łodyga maku… Czerwono posypał się z warg… Zakwitł… Lecz wtedy nie było już mnie… Znikłam w tym złotym pocałunku…” Mimo to cieszę się, że usłyszałam od Niego te słowa i że sama mogłam je wypowiedzieć…

Niedzielne poprawiny równie udane, tylko trochę mniej taneczne… Naprawdę nie miałam siły tańczyć… Całą studniówkę wywijaliśmy i miałam dość… Moje Słońce zresztą też… Przetańczyliśmy co prawda kilka kawałków, ale większość czasu przełaziliśmy, przesiedzieliśmy i przegadaliśmy… Mimo to było bardzo fajnie… Dla nas poprawiny skończyły się o 19, bo urwaliśmy się do Niego do domu… Ale to już przemilczę, bo nie należy do studniówki :P

Dzisiaj już prawie tydzień po imprezie… Była naprawdę wyjątkowa… Jedyna w swoim rodzaju… Jak powiedzieli rodzice w przemówieniu: „pierwszy w życiu naszych dzieci prawdziwy bal…” Mieli rację… Czułam się jak na balu… Jak Kopciuszek, który w tę jedyną noc jest królową balu… Bo choć było dużo dziewczyn na pewno ładniejszych ode mnie to dla mnie nie miało to znaczenia… Ja miałam obok siebie mojego Księcia i to było najważniejsze… Mój A. był dla mnie królem tego balu… Najlepszy i najukochańszy ze wszystkich… :) Niestety, bal się skończył, a Kopciuszek i jego Książę muszą wrócić do szarej rzeczywistości… Do sprzątania, prania, rozdzielania maku i soczewicy… (Czy z czym ona się tam męczyła…) W naszym przypadku są to „tylko” przygotowania do matury, której oddech czuję już na karku… Pozdrawiam wszystkich, którzy wytrwali do końca notki ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz