sobota, 23 lutego 2008

... mogę Mu to mówić sto razy dziennie ...

Wiatr hula za oknem, gałązki tańczą w rytm jego melodii, gdzieś daleko szczeka pies… A ja siedzę zawinięta w ciepły koc, z gorącym termoforem na brzuchu i parującą herbatą w filiżance… Z głośników płynie kojący głos Michael’a Buble’a w piosence „Home”… Na początku muszę Was przeprosić… Szczególnie tych, którzy w zeszły weekend czekali na notkę i niestety się nie doczekali… Zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale kompletnie zapomniałam o tym, że mam napisać… Przez cały weekend mi się nie przypomniało tylko dopiero w poniedziałek wieczorem… Ale wtedy stwierdziłam, że nie będę zaburzać rytmu bloga i że napiszę w następny weekend… Więc piszę… A znowu trochę się działo…

Pierwszy raz w życiu było mi dane spędzić walentynki z Kimś, a nie samotnie… Tym Kimś był oczywiście mój A.… Mieliśmy w planie romantyczny wyjazd do kina tylko we dwoje… Niestety w trakcie dnia trochę nam się pozmieniały plany… Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło… Ostatecznie z racji tego, że nie było biletów na żaden konkretny film, wylądowaliśmy na pysznych naleśnikach… A potem w „Castoramie”… ;] Bo zapomniałam na początku powiedzieć, że mieliśmy randkę z Teściami… Ale w gruncie rzeczy było naprawdę fajnie, a moi przyszli Teściowie ;) okazali się bardzo sympatycznymi ludźmi, z poczuciem humoru… To były niewątpliwie najbardziej oryginalne walentynki w moim życiu… I na pewno niezapomniane, bo pierwsze z Tym, Którego kocham… ;*

Dzień po walentynkach obchodziliśmy ze Skarbem drugą już miesięcznicę… To były dwa miesiące, które uważam za bardzo szczęśliwe… Chociaż zdarzały się dni, że bardzo za Nim tęskniłam… Ale ta tęsknota była inna niż dotychczas… Bo ani za K., ani za S., ani nawet za NIM nie tęskniłam tak bardzo jak za moim A.… Smutna u siebie na blogu napisała niedawno takie słowa: „Nie boję się powiedzieć, że kocham, choć zawsze się tego bałam... Nauczył mnie tego on...” Ja miałam dokładnie tak samo… To A. nauczył mnie mówić słowo „kocham”, bo to On pierwszy je wypowiedział… A ja… Nie chodzi o to, że nie byłam pewna… Od zawsze bałam się tych dwóch słów… Uważam je za bardzo wyjątkowe i nie chciałam nimi szastać… Ale teraz, kiedy już się ich nie boję, kiedy jestem pewna, że Go kocham, mogę Mu to mówić sto razy dziennie… Tak samo jak sto razy dziennie mogę słuchać Jego „Kocham Cię Myszko…” Chciałabym Mu powtarzać, że Go kocham do końca świata i jeden dzień dłużej… :]

Dokładnie cztery dni temu ON obchodził swoje 22 urodziny… Stwierdziłam, że mimo tego, że jestem z A. życzenia powinnam MU wysłać… Takie przyjacielskie… Bo w końcu sam chciał, żebym GO traktowała jak przyjaciela… Napisałam te życzenia, sama ułożyłam… Włożyłam w to trochę wysiłku, a przede wszystkim serca… Bo to były szczere życzenia, moje własne, nie ściągnięte z Internetu czy z książki… Napisałam to, czego naprawdę MU życzę i to, o czym wiem, że na to zasługuje… I wiecie co? Odpowiedziała mi głucha cisza… Do tej pory nie dostałam nawet smsa z krótkim „Dzięki”… Nic kompletnie… W gruncie rzeczy nie chodziło mi wcale o to, żeby mi podziękował, ale poczułam się olana… Czyżby już w ogóle nie zależało MU na tej znajomości? Przykro mi…

W czwartek byliśmy z A. w szpitalu u Jego Dziadka… Pan Dziadek (tak Go będę nazywać…) ma raka, na szczęście chyba nie złośliwego i leży na oddziale onkologii… Ale wiecie co? Po nim w ogóle nie widać, żeby był chory… Bije od niego takie ciepło, radość, energia… I w taki specyficzny sposób się do nas zwracał… Aż się ciepło na sercu robiło… Kiedy A. był młodszy jeździł do Dziadka i kładł się koło niego na łóżku… W czwartek Pan Dziadek Mu o tym przypomniał, a mojemu Słońcu aż się oczy zaszkliły… Nie wiedziałam, że jest aż tak zżyty z Dziadkiem… Pan Dziadek był wtedy właściwie pierwszy dzień w szpitalu, a A. już chciał do niego jechać… Po raz kolejny zobaczyłam Jego wrażliwość, dobroć i miłość… I za to Go kocham… ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz